Lubosz Palata
Wiadomości o nielegalnych zakładach tytoniowych, uprawach marihuany, rozlewniach wódki, burdelach tylko dla Wietnamczyków czy psich rzeźniach utwierdzają Czechów w przekonaniu, że za sukcesem wietnamskiej społeczności nie stoi tylko ciężka praca, lecz także wszechmocna mafia
Patrol czeskiej policji w Brnie przyjechał na wezwanie w sprawie zakłócenia ciszy nocnej. W trakcie interwencji 43-letni Wietnamczyk Hoang Son Lam został pobity. W celi stracił przytomność, a po przewiezieniu do szpitala zmarł. Przyczyną śmierci było złamanie żeber i rozerwana śledziona.
Policjant, który wyżył się na drobnym, ważącym ledwie 45 kilogramów Wietnamczyku, został oskarżony o spowodowanie śmierci i grozi mu 15 lat więzienia. Na razie jest na wolności.
To szczytowa faza napięć między społeczeństwem czeskim a wietnamską mniejszością narodową, która w ostatnich tygodniach przybrała kilka form. Pierwszą z nich jest trzymiesięczny zakaz udzielania czeskich wiz Wietnamczykom. Kolejna to wyrzucanie, jako pierwszych, wietnamskich robotników z fabryk – co w przypadku jednego z nich skończyło się samobójstwem. Ostatnia to brutalne policyjne obławy na wietnamskich targowiskach, przeciwko którym zaprotestował prezydent Vaclav Klaus.
W sklepiku państwa Thi
Na praskim osiedlu Bohnice wszyscy już zamknęli sklepy, a wśród uśpionych wieżowców pali się tylko jedno światło. Mały sklep z produktami spożywczymi, gazetami, owocami, papierosami i proszkami do prania jest otwarty całą dobę. Pracuje w nim, tak jak w wielu innych miejscach w Pradze i innych miastach, wietnamska rodzina. Przy ladzie, gdzie stale idzie program wietnamskiej telewizji satelitarnej, wymienia się małżeństwo w średnim wieku – pan i pani Thi.
Nie mówią dobrze po czesku, a braki językowe nadrabiają uśmiechem. Ich mała córka, która chodzi do czeskiej szkoły, po czesku mówi bez akcentu. Kiedy zapytacie się pani Thi, która – co w wietnamskich rodzinach jest zasadą – zna czeski lepiej niż jej mąż, jak się wiedzie, odpowie bez uśmiechu: – Teraz źle, bardzo źle. Wciąż kontrole, potem ten pożar, a teraz wiza. Okropne, my się bać, co dalej.
Wietnamska społeczność wraz z 50 tysiącami oficjalnie zarejestrowanych imigrantów (i co najmniej drugie tyle nielegalnych) jest trzecią co do wielkości mniejszością narodową w Czechach, zaraz po Słowakach i Ukraińcach, a przed Polakami. Początki emigracji to czasy socjalizmu, kiedy Wietnamczycy przyjeżdżali do Czechosłowacji studiować (w większości na kierunkach technicznych) i pracować w mało popularnych zawodach.
– W Wietnamie jest dziś ponad 200 tys. ludzi, którzy znają czeski – mówi przewodniczący Towarzystwa Czesko-Wietnamskiego Marcel Winter.
Po upadku komunizmu większość Wietnamczyków pozostała, a z czasem ta mniejszość zaczęła rosnąć. Co roku o kolejne tysiące ludzi. Z robotników, tokarzy i szwaczek stali się sprzedawcami na targowiskach w całych Czechach; od wielkich miast aż po większe wsie. Słynne stały się ich targowiska przy granicy z Niemcami, na których sprzedawali Niemcom tani czeski alkohol, papierosy i gipsowe krasnale. Te targowiska wkurzały wielu Czechów, ale sumy, które Wietnamczycy są w stanie zapłacić za wynajem powierzchni targowej, zazwyczaj przekonywały władze. – Tak wysokiego czynszu nie są w stanie płacić czescy przedsiębiorcy – przyznaje anonimowa urzędniczka ratusza w Chebie.
A zdaniem czeskich przedsiębiorców nie mogą oni sprostać wietnamskiej konkurencji, ponieważ płacą podatki, przestrzegają przepisów i nie sprzedają podrabianego i szmuglowanego towaru. Ceny na wietnamskich targowiskach były i są o połowę lub jedną trzecią niższe w porównaniu do sklepów, ale o jakości i dwuletniej gwarancji na głównie chiński produkt możemy zapomnieć.
Jednak emeryci i najsłabsze grupy społeczne, którzy obok Niemców są głównymi klientami Wietnamczyków, patrzą tylko na cenę. Natomiast pytanie: „Masz to od Wietnamczyków?”, jest dla uczniów obrazą, które łatwo może stać się powodem bójki.
Wraz z przystąpieniem Czech do UE dla wietnamskich sprzedawców nastały ciężkie czasy. Bruksela naciska, aby Praga ostro zwalczała podróbki światowych marek i towary niespełniające norm unijnych. W ostatnich dwóch latach policyjne obławy na wietnamskich targach stały się bardzo częste.
Kiedy pojawiają się policjanci i urzędnicy Izby Gospodarczej, wietnamscy sprzedawcy uciekają ze stoisk. Schwytani odpowiadają do kamery zawsze tak: „Nie mówię po czesku”. Policjanci pakują podrabiany towar, inspekcja nakłada kary, a na drugi dzień targowisko znów jest otwarte. Z nowym towarem i ewentualnie z nowymi sprzedawcami, gdyż większość Wietnamczyków nie jest właścicielami stoisk, lecz pracuje dla bogatszych wietnamskich bossów.
Małe Hanoi
Wielu Wietnamczyków na targowiskach zarobiło już wystarczająco dużo i chce zalegalizować swój pobyt w Czechach. To dlatego w ciągu ostatnich trzech lat powstały setki murowanych wietnamskich sklepów z artykułami spożywczymi i owocami. Od czeskich nie różnią się cenami, ale tym, że są otwarte non stop i nawet o północy mają świeże pieczywo.
Centrum wietnamskiej społeczności jest w Libusie na peryferiach Pragi, gdzie przed laty Wietnamczycy kupili olbrzymi teren należący do zbankrutowanych zakładów mięsnych.
To „Małe Hanoi”. Oprócz olbrzymich magazynów i sieci dużych hurtowni, z których dystrybuuje się towar dla całej wietnamskiej społeczności w Czechach, są tam restauracje, wietnamska szkoła, oddziały banków, biuro podróży, redakcje gazet i buddyjska świątynia. Tysiące Wietnamczyków pracuje tu i mieszka.
Niedawny pożar, podczas którego spłonęła część największej hali i towary za 100 mln koron (około 13 mln zł), był pierwszą po długim czasie okazją dla policji do wkroczenia na teren, gdzie spotyka się tylko wietnamskie napisy. – Nawet nie wiemy, ilu ich tam jest. Ale z pewnością tysiące – mówi burmistrz dzielnicy Praha-Libus.
Zamknięcie wietnamskiej społeczności (nie dotyczy młodszej generacji, która chodzi do czeskich szkół) wpływa na rozwój przestępczości. Zakłady produkujące papierosy, uprawy marihuany, rozlewnie nielegalnego alkoholu, burdele (tylko dla Wietnamczyków) i psie rzeźnie utwierdzają Czechów w przekonaniu, że za sukcesem wietnamskiej społeczności nie stoi tylko ciężka praca, lecz także wszechmocna mafia.
Pogarszająca się sytuacja gospodarcza Czechach, w której wyniku tysiące zadłużonych Wietnamczyków po wyrzuceniu z fabryk zostanie bez środków do życia, i frustracja wielu Czechów, którzy po latach prosperity wpadną w problemy, może przyczynić się do powstania nowych napięć, nowego rasizmu.
Pani Thi ze sklepiku w praskich Bohnicach mówi: – Wszystko źle. My chcieć tu żyć uczciwie. Co my sobie teraz zrobić? A co wy, Czesi, sobie tu zrobić bez nas, Wietnamczyków?