Dziś chyba przeszedłem samego siebie… Siedzę tu, piszę bloga, a nogi to zgubiłem jeszcze w połowie drogi.. Ale po kolei…
Zaczęło się od tego, że ze względów zawodowych musiałem po raz kolejny jechać do pięknego miasta Olomouc, a gdy byłem już z powrotem i miałem 100 metrów do dworca, nabrałem takiej ochoty na podróżowanie, że wsiadłem w pierwszy pociąg jaki nadjechał. Nie przejmując się zupełnie pogodą, jechałem do miasta Karvina. Uświadomiłem sobie, że przecież miasta to granica państwa. Udałem się więc przez rynek (notabene nie krawiński ale frysztacki, gdyż Karvina pochłonęła Frysztat dawno temu zyskując historyczne centrum) na ulicę Polską w kierunku przejścia granicznego. Jest to niesamowite, że Polacy i Czesi mieszkają tak blisko siebie – granica stanowiła siatkę ogrodzenia między dwoma położonymi od siebie 5 metrów domami. Zobaczyłem budkę graniczną pustą ze zdemontowanymi już tabliczkami i szlabanami. Udałem się do polskiego sklepu na rozeznanie terenu. Interesowało mnie czy Polacy i Czesi interesują się sobą nawzajem. Okazało się, że nie za bardzo. Polacy rozumieją czeski i na odwrót, ale jakiś wielkich zażyłości, przynajmniej na tym przejściu (Karvina – Kaczyce, gm. Zebrzydowice, powiat Cieszyn) nie było. Niesamowite było, że jak wracałem na przejście, Polak palił papierosa przed domem, a gdyby chciał bez wysiłku mógł rzucić niedopałek na posesję sąsiada Czecha. Jak relacjonowała Pani Kinga ze sklepu, ona sama mieszka przy ogrodzeniu i czasem słyszy jak sąsiedzi Czesi oglądają o 19.00 Udalosti na CT1 podczas gdy ona FAKTY TVN. Utwierdziłem się ponadto w przekonaniu, że w Polsce jest taniej i z tego powodu często Czesi przychodzą do tego wiejskiego sklepu na wielkie zakupy. Wracając zrobiłem jeszcze niezwykłe zdjęcie: lewą nogę miałem na stronie polskiej a prawą na czeskiej. Udało mi się być naraz w dwóch miejscach.
Z faktu, że mi wciąż było mało wrażeń, ponownie pociągiem ruszyłem w stronę Bohumina. Po drodze bezcenny widok – wielka elektrownia niczym Temelin dumnie prężyła swe kominy nad Odrą. Są tak wysokie, że widać je w promieniu 30 km, także w Polsce, Wodzisławiu czy nawet Gliwicach. Z Bohumina kawałeczek do Odry i już za mostem potężną i zupełnie niezrozumiałą tablicą witała mnie, o zgrozo, Ojczyzna! Akurat przy rzecze na pograniczu odbywał się jakiś festyn i było mnóstwo czeskich i polskich rodzin. Miło było popatrzeć jak wspólnie kręcą się na karuzelach. Gdy zobaczyłem tablicę z napisem: Gmina Krzyżanowice, witamy a pod spodem mapę, już wiedziałem, że nie wracam do domu, tylko idę na kolejne przejście graniczne, oddalone zaledwie 2 km. Już wcześniej z internetu dowiedziałem się, że jest niezwykłe, ale musiałem sam się o tym przekonać. Od nadmiaru wrażeń aż zakręciło mi się w głowie! Okazało się, że granica przebiega dokładnie środkiem ulicy, prawe pobocze jest polskie a lewe czeskie. Niesamowite! Rozejrzałem się po okolicy. Nie wiem kiedy, a już znalazłem się w Czechach. W ogóle ciężko mi było się zorientować w jakim kraju jestem. Biegałem z aparatem a miejscowi się dziwili… Za zakrętem na wprost była wieś Šilheřovice, a na prawo dalej polska i dalej granica wzdłuż osi jezdni. Oszalałem!
W drodze powrotnej zatrzymałem się na kawę w jednym z ostatnich polskich domów. Zagadałem właścicieli jak im się mieszka w tak bliskim sąsiedztwie granicy i Czechów. Opowieści były bardzo zajmujące, od czasów Socjalistycznej Czechosłowacji i Prus aż do dziś. Okazało się, ze dwa metry od domu tychże Państwa, za czasów CSRR był ogromny płot i nie można było zbliżyć się w jego rejon. Wydaje mi się to ciężkie nie zbliżyć się do czegoś co jest 2 m od podwórka ale tak rzeczywiście było. Wszędzie czyhali pogranicznicy. Nie było prawie żadnego kontaktu z sąsiadami… Po wejściu do Unii mimo braku szlabanów, kontrole pozostały. Mogli cię skontrolować czy to na drodze czy za domem, gdy poisz krowy. Od Schengen wszystko się zmieniło. Czesi i Polacy na zmianę wspólnie remontują graniczną ulicę, a czeskie dzieci bawią się wspólnie z polskimi. Gdy byłem już pod pierwszym domem po stronie czeskiej, zapytałem się dziecka po czesku czy bawi się z małymi Czechami a on na to po polsku, że właśnie idzie do swego kolegi Karela. Też bym tak chciał! Z ciekawostek jeszcze, że gdy na tej wspólnej ulicy zdarzy się wypadek i są ranni, o odwiezieniu ich do polskiego czy też czeskiego szpitala decyduje strona, na której zatrzymali się auta biorące udział w kolizji. Nie ważne że Czecha powiozą do Polski. Ciekawe jest też, że druty wysokiego napięcia biegną każdy po swojej stronie pobocza i nigdy się nie krzyżują, mimo, że obie wsie później „zakręcają”. Życie bez Schengen musiało być straszne. Najważniejszą jednak kwestią dla mnie jest to, że ie ważne czy po czeskiej czy po polskiej stronie – każdy mieszkanie tamtych terenów nazywa siebie „Ślązakiem spod Raciborza”, każdy się rozumie i akurat w tym miejscu mówi się mieszanką polsko-czesko-śląską.
Gdy już nogi miały dość, okazało się ze we wsi Šilheřovice jest wielkie pole golfowe i piękny Zamek. Niestety nie chciało mi się zwiedzać i dla hecy postanowiłem złapać stopa. Na przemian jechały polskie i czeskie auta. Szybko jedno się zatrzymało a pani ze zdziwieniem stwierdziła, że muszę być szalony, żeby takie pustkowia przemierzać jedynie z ciekawości. Ja jej odpowiedziałem, że to z Miłości. Co czego dalej mnie ta Miłość zaprowadzi?
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.