*Wizyta 8 stycznia 2011*
Miejsce to zdoła opisać tylko i wyłącznie jedno określenie…
*hledat jehlu v kupce sena → szukać igły w stogu siana*
Jak opisać coś, czego nie ma? Spróbuję…
Pierwsze wrażenie – wizualne – krzykliwe neony, wielki ogródek i gwar. Wchodzimy dalej. Już na progu obsługa krzyczy, że nie ma wolnych miejsce, trzeba czekać w długiej kolejce albo udowodnić, że się ma rezerwację. Okazało się, że obsługa kłamie – miejsc wolnych na trzech poziomach tego lokalu jest pod dostatkiem, a rezerwacji praktycznie nie ma. Mimo to, kolejka ogromna. Wydaje mi się, że ludzie byli zatrzymywani, bo obsługa nie nadążała z realizacją zamówień.
A co, jeśli już udało się wejść i dostać wolny stolik?
Dostajemy menu, piękne, duże, twarde i co najważniejsze, zupełnie pozbawione dań z kuchni czeskiej!!! Łosoś norweski, żurek, krewetki to zdecydowanie nie są specjały naszych południowych sąsiadów. Spędziłem kilka minut w znalezieniu w tym gąszczu dań czegokolwiek chociaż czechopodobnego. Chyba zauważyłem coś z „bułkowym kendlem” ale nie mogłem być pewien co rzeczywiście wyjdzie na talerzu od kucharza. Kuchnia jest przeszklona – klient widzi kucharza podczas pracy, ale co z tego, jeśli kelner podchodzi i brudnymi łapami klepie mięso, które przyrządza szef kuchni?
Zdruzgotany postanowiłem pocieszyć się chociaż czeskim piwem. Okazuje się, że w restauracji, która robi się na czeską nie podaje się ani jednego czeskiego piwa!!! Dostępne są tylko dwa rodzaje: Tyskie oraz Pilsner Urquell (ten podrobiony, produkowany w Poznaniu). Skandal!!!
Chwila czekania i przychodzi kelnerka. Zupełnie zdezorientowana i zaskoczona moimi pytaniami odnośnie menu. Postanowiłem być łagodny i nie pouczałem jej, że brakuje chociażby kulajdy czy vepro-knedlo-zelo. W karcie nie było nawet tego…
Nie rezygnując z ciężko wywalczonego stolika, zamówiłem jakąś kiełbasę i frytki. Obeszło się bez piwa.
Zdawało się, że nikt z klientów nie był koneserem kuchni czeskiej ani czeskiego piwa – ludzie przychodzą tu tłumami tylko ze względu na ogromne porcje i dobrą, jak na taką ilość jedzenia, cenę.
Czeskie tabliczki i plakaty na ścianach są tylko dodatkiem, małą groteską w tym teatrze fałszu. Boże, ale sformułowanie… Wolę taką kurtuazję niż napisanie wprost, że jest to beznadziejny lokal. Jednak amatorzy dużego żarcia i litrowego piwa będą zadowoleni. Czechofile nie mają czego tam szukać.
Zdecydowanie nie polecam. Ocena 3/5 tylko ze względu na wystrój lokalu i jego dużą powierzchnię.
PS: Jeszcze tego samego dnia na Krakowskim Przedmieściu spotkałem czworo Czechów – prawdziwych, rodowitych, z pięknym „Ř”. Jak się okazało pracują w Warszawie i tutaj mieszkają. Dwóch z nich to panowie po 40-stce lekko pijani i czerwoni od alkoholu a pozostali to młoda para snująca plany ślubu, ale tylko w Czechach.
To chyba, oprócz ambasady, jedyne czeskie ślady w stolicy.