Wprost nie mogłem się doczekać wycieczki do mego ukochanego Cieszyna! Przez rok mogłem tylko myśleć i wspominać to miasto, ale w końcu myśli się urzeczywistniły i przeniosłem się w to magiczne miejsce.
Wyjechałem w piątek wcześnie rano z Warszawy, by po południu móc zobaczyć most graniczny i Cieszyn w oddali. Boguszowice. Stało się, chłonę to powietrze, czuję ten klimat. Wycieczka miała na celu przede wszystkim pokazanie Republiki nowo zwerbowanemu Czechofilowi, który udał się wraz ze mną. Zakwaterowaliśmy się w polskiej części miasta i od razu ruszyliśmy w miasto.
Najpierw standardy czyli Rynek, Wzgórze Zamkowe, Studnia Trzech Braci, Park Pokoju, Teatr. Dla mnie to żadna nowość (zresztą nie raz pisałem o tych miejscach), ale jestem bardzo ciekawy jak podobały się one osobie, która widzi je po raz pierwszy. Mnie oczarowały dlatego z taką przyjemnością tam wracam. Najlepszą częścią wycieczki była typowa szwędaczka po Cieszynie. Urokliwe wymarłe uliczki, zupełnie jakbyśmy byli w XIV w. Cieszyńska Wenecja oraz spacer wzdłuż Olzy. Kolejny raz napiszę, że niezwykle mnie podnieca to uczucie, gdy spacerujesz wzdłuż granicy państwa. Ciągle myślę sobie, jak to było za Czechosłowacji, jak była zamknięta i szczelna granica i nie umiem sobie tego wyobrazić.
Największą chyba atrakcją Cieszyna jest właśnie wrośnięta w miasto granica. Niebieski pasek na Moście Przyjaźni robi furorę nawet wśród Czechów zapuszczających się w miasto teraz tylko po tańsze zakupy. Widok tablic granicznych Republiki Czeskiej kolejny raz przysporzył mi palpitacji serca. Setne zdjęcie w tym miejscu, które chyba mi się nigdy nie znudzi.
Udajemy się do Czeskiego Cieszyna. Czy można tutaj zobaczyć coś ciekawego oprócz Rynku, dworca i liceum Ewy Farnej? Ano można. Browaro-restaurację, gdzie piwo jest robione i od razu podawane gościom pobliskiej restauracji. Niestety tam nie poszliśmy. Zamiast tego wybraliśmy restaurację na rynku, gdzie podają w miarę przyzwoitą svickovą oraz sklepy Wietnamców, gdzie zawsze kupisz alkohol i Studentską za grosze. Tym razem nie chciałem ryzykować wizyty w pubach na Hlavní Třidě, gdzie nie dość, że obsługa oszukuje Polaków na i tak drogie korony, to jeszcze jest nieuprzejma. Do kawiarni NOIVA (dawniej AVION) też nie ma po co iść – niby dosłownie na samiutkiej granicy a w ogóle nie rozumieją polskiego. Kelnerki nie wiedzą po co tam pracują i nie znają karty napojów, którą tam mają. Dochodzi do takich sytuacji, że kelnerka przynosi pudełko z herbatami i czyta Ci smaki herbat, które tam ma. Myślę, że ten punkt programu należy sobie odpuścić.
Zamiast się kulturalnie uduchawiać lepiej wybrać się do przydworcowej Billi na zakupy. Ogrom czeskich piw po prostu powala. Niejeden Czechofil umarłby z radości. Margotka, Horalky, Banány v čokoladě, Kofola i po prostu chcę się żyć!
Jeśli ktoś z Was by chciał przekonać się jak żyją prawdziwi, żywi Czesi z krwi i kości polecam wybrać się do przydworcowej Hospody, w której znajduje się również Herna. Kłęby dymu tytoniowego (od którego odwykliśmy w Polsce) o godzinie 13:00 oraz litry piwa przelanego od rana mogą niektórych zaskoczyć. Ile koron połknęły od rana automaty? Tego nie wie nawet obsługa. Miałem wrażenie, że Czesi siedzą i piją tam od poprzedniego wieczora.
Niestety wypite przeze mnie czeskie piwo, choć było smaczne, zamiast zakręcić mi w głowie, zamuliło mnie i poszedłem szybko spać
Następnego dnia, korzystając z niesamowitej pogody, odwiedziliśmy jeszcze Wzgórze Zamkowe. Weszliśmy na szczyt Wieży Piastowskiej oraz do środka Rotundy Romańskiej z XI w. To było na prawdę NIESAMOWITE zobaczyć wnętrze 1000-letniej budowli. Magiczny Cieszyn nigdy nie przestanie mnie uwodzić. Szkoda tylko, że wyjazd nie odbył się w czasie, gdy kwitną cieszyńskie magnolie. Będzie okazja, by ponownie przyjechać tu za jakiś czas.