Dobra wiadomość dla wszystkich warszawskich Czechofilów:
Czesi pojawią się w Warszawie na Stadionie Narodowym podczas ćwierćfinałów 21 czerwca!
To miał być mecz o wszystko! I był. Wszystko przegraliśmy. Miało być tak pięknie, a wyszło jak zwykle. Myślę, że jest to już profesja Polaków – nam udaje się tylko partaczyć.
Pójście do Strefy Kibica w Warszawie z czeską flagą i koszulką w biało-czerowno-niebieskich barwach uważam za wyczyn. Wszak ponad 100 tys. ludzi kibicowało Polakom, a nie Czechom. Żeby nie było tak pesymistycznie wziąłem ze sobą również polską flagę. Przyznam, że widząc żywiołowość takiego tłumu bałem się wyciągać proporzec naszych południowych sąsiadów. Zaczęło się…
Pierwszy gwizdek i pierwsza zmarnowana akcja Polaków. Takich akcji, na szczęście Czechów, było kilka. Wszystkie zmarnowane. Polacy tracili piłkę, kibice krzyczeli, a ja stałem spokojnie. Po drugiej połowie emocje sięgnęły zenitu. Sercem byłem z Czechami, rozum był za Polakami.
Widząc kolejne faule i brak siły Polaków narastała we mnie złość, że coś zaczyna się pieprzyć: zamiast wziąć się do roboty, nasi piłkarze latają nieudolnie za tą piłką. Czułem nosem, że Czesi to wykorzystają. 100 tysięcy kibiców w FanZonie wstrzymało oddech, gdy gola Czechom strzelił Petr Jiráček. Wtedy odruchowo podniosłem ręce do góry i zacząłem krzyczeć. Sam jedyny.
Jęk zawodu przeszył Strefę Kibica. Wśród stu tysięcy smutnych twarzy jedna była roześmiana – moja.
Mały kraj wciśnięty w górskie kotliny pokazał swą siłę. Po raz kolejny w swej historii Polacy dali się wydymać. Tym razem przez braci Czechów.
foto: internet