Jesteśmy na wczasach w tych MAZURSKICH lasach, w promieniach słonecznych opalamy się…
Czy Wy też tak macie, że Czechów przyciągacie? Co jak co, ale Mazury to region dość odległy dla Czechów i niezbyt często tu przyjeżdżają. Nic już mnie nie zdziwi po dzisiejszym wypadzie wąskotorówką z Ełku 15km w głąb mazurskich lasów. Lokomotywa lekko sunie po szynach, ich wąski rozstaw powoduje, że rytmicznie bujamy się raz w prawą stronę raz w lewą. Przy każdym przejeździe słychać głośny gwizd i bucha para. Przystanek Mrozy Wielkie, a żar się z nieba leje. Do czerwonego wagonika wsiada małżeństwo. Już na pierwszy rzut oka coś zaświtało. Koszulka z rajdu rowerowego z napisami czeskimi jeszcze bardziej podgrzała atmosferę. Moment konsternacji i … jest – pośród dzikich drzew, buchającej pary z lokomotywy i dźwięku migawek z aparatów turystów usłyszałem język czeski. Radość olbrzymia, ale pierwsze co nasuwa się na myśl, co oni tu, pośród dziczy gdzieś głęboko w lesie robią? O dziwo, nie wyglądali jak stereotypowi Czesi. Ubrani zwyczajnie, jak normlani turyści, bez skarpet pod kolana, bez toreb foliowych, lecz schludnie i swobodnie, z lnianą eko-siatką.
Warto uczyć się języka, znajomość czeskiego pomogła. Konduktor słysząc, że nowi pasażerowie nie rozmawiają po polsku zapytał łamiącym się głosem: „sprechen Sie deutsch?” Od razu wysłałem Czechofila do pomocy. Szybko dogadali się co do ceny biletu i miejsca dojazdu kolejki. Tak rozpoczęła się wakacyjna przygoda…
Pola, jeziora, rosnąca wysoko kukurydza nasuwała mi myśl: „A gdyby tak zrobić w niej labirynty, pobuszować, zgubić się w niej, a później głośno krzyczeć AHOJ?!” W tym momencie moje myśli zostały przerwane przez rozbrzmiały ostatni już gwizd i konduktorski krzyk: „Stacja końcowa, czas rozpalać ognisko!”
Drewno ustawione, dzieci na polanie rozgrywają mecz dziewczynki kontra chłopcy, a my Czechów zaprosiliśmy do wspólnego biesiadowania. Pani Petra na samym początku strzeliła Czechofilowi komplement, że ma ładny akcent i prawie nie słychać, że jest Polakiem. Serce urosło, duma rozbiła dystans i mogliśmy swobodnie usiąść. Nasi napotkani Czesi, Państwo Novakowie pochodzą z Karkonoszy. Mieszkają zaraz przy polskiej granicy, dlatego później przyznali się, że znają trochę polskich słówek, ale są radzi że mogą rozmawiać po czesku. Opowieści nie było końca, zapytani co robią właśnie tu, w tej głuszy, odpowiedzieli, że ich syn bierze udział w rajdach rowerowych, a ostatni właśnie przebiegał przez ełcką promenadę. Z racji tego, że jest to spory kawałek od Czech, postanowili spędzić tu kilka dni i wypocząć nad jeziorem. Mieszkają w gospodarstwie agroturystycznym, co ciężko im było wypowiedzieć lecz domyśliliśmy się po wcześniejszych kombinacjach słowotwórczych w po czesku zaczynając od „eko”,” ekogospodarka”. Pan Vladimír ubolewał, że jego kraj nie ma tak pięknych naturalnych jezior, dlatego każdą wolną chwilę spędza na wędkowaniu na swoim 3-metrowym pontonie.
Mój poprzedni wpis opowiadał o typowych zachowaniach Czechów na wakacjach. I tak Pani Petra zdradziła nam, że gdziekolwiek jadą ważna jest dla nich jakość jedzenia. Niektóre wyjazdy pamięta negatywnie z powodu braku dobrego pieczywa, dlatego na wszelki wypadek zabiera ze sobą paczuszki z popakowanymi sześcioma kromkami czeskiego chleba. Na tym wyjeździe dwie mazurskie kucharki przygotowały dla turystów cały gar pysznych kartaczy. Zachęciliśmy naszych biesiadników do spróbowania regionalnego specjału. Pan Vladimír powiedział, że kiedyś lubił bardziej knedliki, a teraz ubóstwia bramboraki, dlatego jak dowiedział się że to duży kawał ziemniaków z mięsem, nie omieszkał spróbować. Pani Petra tak była zachwycona specjałem, że tylko uszy się trzęsły, a chrupot gryzionego kiszonego ogórka uwalniał lekki uśmiech na jej twarzy. Dobrze doradziliśmy.
Wyjazdy i ciągłe podróże. Małżeństwo Czechów dotrzymywało nam cały czas towarzystwa, wspólnie opalanie kiełbasek nad ogniskiem sprzyjało kolejnym rozmowom. Tak dowiedzieliśmy się, że ci Państwo zwiedzili więcej miast w Polsce niż my razem. Są zauroczeni dobrodziejstwami Polski i nie wyobrażają sobie choć kilku dni wolnego nie spędzonych u nas. Pan Vladimír zapytał się czy można kąpać się w Wiśle. Często przyjeżdża do stolicy, syn jeździ na rajdy na bemowskie lotnisko, a on chętnie gdzieś by popływał. Zszokowani takim pytaniem jednogłośnie odpowiedzieliśmy: „W Warszawie, w Wiśle? NIE!” Mamy zbyt brudną rzekę, żeby ryzykować. Zaproponowaliśmy mu kilka pobliskich jezior oraz zalew na północ od stolicy i oczywiście liczne otwarte plenerowe kąpieliska.
Nastąpił czas powrotu. Lokomotywa przyczepiona z drugiej strony, pasażerowie zajmują małe drewniane ławeczki. Wagoniki otwarte z możliwością podziwiania przyrody przepełnione, ale znaleźliśmy jeszcze ostatnie miejscówki. Pani Petra przyszła się pożegnać, bo niestety wolne miejsca znalazła w ostatnim wagoniku. Nie było nam dane wspólnie rozmawiać i fotografować się. Nasyceni całodniowymi pogawędkami zasiedliśmy. Para buch, koła w ruch, a mi się w oku łza kręci. Cały dzień laby, brak zmartwień i przesympatyczne towarzystwo odchodzi z każdym kilometrem do lamusa, a zielona tabliczka z napisem Ełk, a pod nią znak teren zabudowany spowodował otrzeźwienie i uświadomił mi, że czas już wrócić do miejskich klimatów. Czechofil zapewnił mnie, że w przyszłym sezonie, przy kolejnym urlopie też można się wybrać w taką podróż, ale czy i wtedy spotkamy Czechów, którzy tak chętnie ćwiczyli z nami czeski?
Nie wiem jak to się dzieje. Gdzie nie pojedziemy, tam Czechów spotkamy. Wizyta w Augustowie zaowocowała uroczą zabawą w Czeskim Lunaparku. Niestety dopiero dziś nadeszła możliwość swobodnego zapoznania się z Czechami i mogliśmy z nimi na luzie porozmawiać. Wokół ogniska zebrało się skupisko „gapiów”, którzy byli zaskoczeni, że dogadujemy się z przyjezdnymi tak płynnie. Uważam, że Państwo Novakowie dotrzymali nam lepszego towarzystwa, niż polska młodzież szalejąca z browarami nad rzeką. Bardzo miło spędziłem ten dzień i jeszcze nie raz będę wracał do naszych kochanych Czechów.
Pozdrowienia z krainy kartaczy
Dan Stefański
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.