Miroslava Žambocha fanom fantastyki i science-fiction nie trzeba przedstawiać. Po polsku wydano ok. 20 jego książek, a jego serie o Koniaszu i agencie JFK zyskały pewną sławę także po tej stronie granicy.
Jego styl jest mroczny, krwawy, pełen tajemnic i trudnych decyzji. Bohaterami są u niego twardzi, toporni faceci, z którymi życie obchodzi się nad wyraz podle, ale którzy wciąż walczą. Bronią przede wszystkim własnego życia, a zaraz potem kumpli, rodziny i wszystkiego w co jeszcze udaje im się wierzyć.
Taki właśnie jest tytułowy sierżant. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie świat, w którym przyszło mu żyć i walczyć. Szybko orientujemy się, że jest on przesiąknięty magią, która powstrzymuje rozwój technologii. Zbyt skomplikowane mechanizmy są niestabilne, aż do granic samoistnego wybuchu. Prosta broń palna jako tako działa, ale na samą myśl o użyciu maszynowej, doświadczeni weterani bledną i nerwowo spoglądają na czarownika, który ma ich ochronić przed przekroczeniem tajemniczego progu Chandrekosa. O radiu nawet nie ma co marzyć.
Sami magowie ryzykują najwięcej i najczęściej też stają się kozłami ofiarnymi. Oni oraz ich rodziny. Tak właśnie było w przypadku naszego bohatera, który z powodu domniemanych przestępstw swojego ojca spędził młodość w sierocińcu, a większość dorosłego życia w karnej kompanii zwiadu. Teraz okazuje się, że banda kryminalistów z którymi służył, to jedni z najlepszych ludzi jakich przyjdzie mu spotkać.
Naznaczony piętnem magii, której za grosz nie rozumie. Wplątany w intrygę, która go przerasta. Zmuszony do walki z siłami, z których istnienia nie zdawał sobie sprawy. Właśnie w takich okolicznościach sierżant zwany Lancelotem zrozumie co naprawdę jest dla niego ważne.
My natomiast zrozumiemy, że książka już się skończyła i większość z nas to zasmuci. Sierżant Miroslava Žambocha wciąga, zmusza by czytać dalej i tylko samo zakończenie wydaje się ciut przewidywalne. 7-8/10 więc na pewno warto przeczytać.
Autor: Michał Mucha