Czekałam z niecierpliwością na otwarcie granic. Pewnie jak każdy Czechofil i Czechofilka. Jednak prawdą jest, że najbardziej docenia się to, co się straciło. Ja doceniłam otwarte granice, kiedy jednak nie było tak łatwo przejść na drugą stronę.
Szczególnie to odczułam podczas czerwcowej próby przejścia przez Most Przyjaźni w Cieszynie. Zawsze kiedy go przekraczałam wcześniej zastanawiałam się, jak to było kiedyś, kiedy trzeba było mieć paszport, odpowiadać na pytania celników itp. To w czerwcu 2020 roku się dowiedziałam nie dość jak to było, ale jak to jest być niewpuszczonym. Już witać się z czeską stroną i dostać odmowę wejścia.
W przypadku lipcowego wyjazdu, z którego właśnie wróciłam było „po staremu”, tzn. przekroczenie granicy pociągiem odbyło się zupełnie bezboleśnie. Od Chałupek do Bohumina jest 4 kilometry, które pokonuje się w około 6 minut.
Kiedy wyszłam na dworcu w Bohuminie, ciążył mi plecak, byłam niewyspana, ale jakbym wracała z dalekiej podróży do siebie. Nigdy nie mieszkałam w Czechach dłużej niż tydzień i nigdy nie byłam nikim poza podróżniczką, więc pewnie wielu znawców od razu będzie komentowało ten tekst jako kolejne nieobiektywne zachwyty, które wypaczają „prawdziwy” obraz Czech. Co to jednak za różnica jak jest naprawdę, skoro dla podróżników czy turystów to dobre miejsce, do którego się chętnie wraca? Na swoim blogu nie będę się siliła na naukową metaanalizę tego czym NAPRAWDĘ jest Czeska Republika (a przynajmniej nie dzisiaj).
Mapkę odwiedzonych w tym roku miejsc znajdziecie TUTAJ:
Bohumin i Ostrava
Do Ostravy dotarłam po 10. z krótkim przystankiem w Bohuminie na zakup jízdenki na léto (790 koron za 7 dni). Pora dość wczesna jak na pierwsze piwo, ale zaczęłam urlop, więc może nie warto się męczyć do mitycznej 13- tej? Mój czeski przyjaciel zabrał mnie początkowo na Stodolní, ale okazało się, że jego ulubiony multitap nie przetrwał lockdownu i został zamknięty. Skręciliśmy w boczną uliczkę i trafiliśmy do restauracji Slezska (ul. Kolejní 2). Polecam to miejsce głównie ze względu na jedzenie- wyborny gulasz, jako danie dnia nasyciło mnie aż do wieczora. Co do piw, to niestety króluje Kozel (na szczęście warzony w Czechach) i Pilsner, ale… trafiła nam się też gratka, ponieważ można było też spróbować nowego piwa w ramach akcji Speciál z Volby sládků. W lipcu było to Freš IPA.
Třebíč
Chociaż z dawno niewidzianym przyjacielem było się trudno rozstać, to musiałam ruszyć w dalszą drogę do tajemniczego miasta Třebíč. Wybrałam je dość przypadkowo, ponieważ tam znalazłam nocleg w odpowiedniej cenie i odległości od dworca. Zupełnie niesprawiedliwie potraktowałam to miejsce, jako bazę wypadową do Jihlavy i Telča.
Nocowałam w Sham-Rock Penzion (ok, ale bez szału). Dotarłam tam popołudniu, koło 17tej, więc po rozpakowaniu wybrałam się na zwiedzenie chociażby najbliższej okolicy. Miasto jest położone na wzgórzach, więc dość dużo miałam podejść to w górę, to w dół.
Idąc w kierunku rynku przeszłam obok miejskiego domu kultury, gdzie było kino i teatr, a przy wejściu był wielki karton na książki, które można było przynieść lub wziąć ze sobą (to była jak się okazało jedna z wielu otwartych biblioteczek zarówno w tym mieście, jak i w całych Czechach).
Rynek jest na planie prostokąta. Po środku jest część parkingowo- targowa, więc niezbyt reprezentacyjna. Okalające plac kamienice są zadbane. Szczególnie ładny jest Malovaný dům, czyli renesansowa kamienica pokryta pięknie odnowionym sgraffitem.
Na uwagę zasługuje również wież miejska z największą w całych Czechach tarczą zegara (5,5 metra średnicy, chociaż szczerze powiedziawszy nie robi aż takiego wrażenia, kiedy patrzy się od dołu).
Oczywiście będąc w mieście Třebíč, trzeba wejść również na teren zamku Waldsteina, gdzie znajduje się też monumentalna bazylika św. Prokopa. Nie byłam w środku, ponieważ była zamknięta, ale dzięki temu zyskałam więcej czasu, żeby nacieszyć się spokojem przyzamkowych ogrodów. Natrafiłam tam m.in. na samoobsługowe stoisko z sadzonkami, gdzie każda roślinka była opisana, łącznie z prozdrowotnymi właściwościami, podana była cena i instrukcja, żeby pieniądze wrzucić do skrzynki.
Kiedy fotografowałam ten dowód czeskiej uczciwości, zaczepiła mnie, jak się okazało właścicielka i pomysłodawczyni. Pani na oko wyglądająca na 60 lat (a w rzeczywistości po 80-tce), opowiedziała mi, że jest dozorczynią na zamku, bo znudziło jej się mieszkanie w Pradze i pomaganie córce z dziećmi. Ma tak dużo zajęć w związku z zamkiem, że wpadła na pomysł, że stoisko przecież może być samoobsługowe. Chwilę porozmawiałyśmy i powiedziała mi coś co było dla mnie mottem na cały wyjazd: „Ludzie oglądają telewizję i czytają o wojnach, więc zaczynają wierzyć w to co widzą i potem to robią, a przecież w najbliższym otoczeniu jest tyle piękna i dobra, że można tylko na tym się skupić”.
Jihlava
Telč
Okříšky
Znojmo
Mikulov
Břeclav
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.