Wkrótce… Tylko jedno słowo, a tyle emocji. Codziennie jeździłem w pobliżu rowerem i zgalądając przez drzwi wejściowe doglądałem remontu. Wkrótce miało wydarzyć się coś wielkiego – otwarcie „Czeskiej Oryginalnej” restauracji w Warszawie! To coś wielkiego nastało – ogromne rozczarowanie.
Otwarcie czeskiej knajpy w czentrum Warszawy w sobotę musiało być sukcesem. Ludzi tyle, że ciężko było się wcisnąć. Przechadzając się między stolikami widziałem jedynie wielkie kufle z obfitą pianą i puste talerze. Musi być smacznie, pomyślałem, przyjdę jednak w tygodniu jak się uspokoi.
Nadszszła wiekopomna chwila. Cóż, że przed wypłatą? Zapłacę kredytówką. Jak się później okazało, dobrze, że ją ze sobą wziąłem. Wita mnie bardzo sympatyczna i uśmiechnięta obsługa, idę na górny poziom. Sterylnie i czysto, schody jeszcze pachną lakierem i farbą. Ściany bielutkie. Ile to wszystko musiało kosztować? – pytam siebie – oszczędności życia lub kredyt na całe życie. Siadam. W zasięgu wzroku naliczyłem dziewięć osób z obsługi, na jeden poziom! A na moim poziomie ośmiu gości. Czyli każdy z nas ma swego kelnera. Jeden czyścił kufle.

Piwo? Jedynie Pilsner.
Piękne tanki zawieszone w oknie, tak, by zachęcać gości do wejścia. W każdym tanku 500 litrów piwa. Z każdego tanku będzie 1000 kufli. Tysiąc obsłużonych klientów. A tanki są cztery. Widowiskowa instalacja – długa na kilkadziesiąt metrów rurka prowadząca piwo z tanku wprost do stoiska barmana. Jak się okazało, to tylko dekoracja. Piwo czerpane jest z zupełnie innego miejsca. W prawdziwej instalacji piwo jest chłodzone i takie wlewane do kufli. Podane na pięć sposobów. W normalnej jak na Warszawę cenie. Piana gęsta jak bita śmietana, piwo świeże i niezwykle smaczne. I to na tyle słodkości. Wybór piwa jest zerowy. Oprócz Pilsnera dostaniemy jedynie Książęce. A gdzie reszta? Chociażby jakieś koncerniaki… Skoro zamówiło się kilka tysięcy litrów piwa w tankach, trzeba je sprzedać. Oto rozwiązanie zagadki.
Czeska oryginalna kuchnia?
Jako że nie jestem wytrawnym piwoszem, skupię się na kuchni. Jest to moje hobby i sposób na spędzanie wolnego czasu. Ojejku, ależ się ekscytowałem tymi wrzucanymi na Facebooka przez restaurację zdjęciami. Szkolenia z czeskiej kuchni w Pradze, pełne i ociekające smakołykami talerze, które pałaszowała obsługa. Oczami wyobraźni widziałem zaciemnioną hospodę z przaśną czeską muzyką i wielkimi porcjami tuczącego jedzenia typowego dla naszych sąsiadów. Dania w Českiej „Oryginalnej” (patrz: dopiesek w logo) restauracji są równie sterylne i minimalistyczne jak jej wystrój.
Zaczęło się od CARPACCIO Z ČERVENÉ ŘEPY. Kilka plasterków czerwonego buraka, na którym umieszczono kawałeczek koziego sera i coś tam wokół. To była najdroższa połowa buraka w życiu ever – 19 PLN (Czesi w tym momencie przeliczają na korony…).
Na drugi ogień poszedł UTOPENEC. Z tego co wiem, utopenec powinien być zrobiony z kiełbaski zwanej Špekáček. Typowy Špekáček składa się z połowy mięsa wołowego, 1/4 mięsa wieprzowego bez skóry oraz 1/3 boczku (špeku). Doprawiony jest czosnkiem, pieprzem i czasami gałką muszkatołową. Konsystencja Špekáčeka przypomina naszego serdelka – twardego i mięsistego. W Českiej dostałem zwykłą kiełbasę, coś a la śląska – miękka i taka typowo polska w smaku. Fajnie jednak udawała Utopenca, bo miała białe plamki tłuszczu imitujące špek. Jedyne 12 PLN (ma ktoś kalkulator?)
Finał wieczoru upływać miał przy SMAŽENÝM SÝRZE. Nie ważne kto jak zaczyna, ważne kto jak kończy – pomyślałem. To miał być gwóźdź programu. Danie okazało się gwoździem do trumny. Tego dnia piekło zamarzło! Kucharz (rzekomo Czech z krwi i kości) serwuje Gościom mrożony ser z frytownicy. To tak, jakbym był w Czechach, poszedł do Billa i zakupił kawałki sera w papierowym kartoniku, wrzucił na rozgrzany olej i zjadł.
Jak można tak karmić ludzi? Nie dość, że kosztuje bez promocji aż 60 koron, leży tygodniami w lodówkach, to nie wiadomo co znajduje się w jego składzie. Nie łatwiej wejść w google i wyszukać chociażby mój (bo pojawia się jako pierwszy) przepis na ręcznie robiony smażony ser? Koszt dwóch takich solidnych ręcznie robionych kawałków sera zamyka się w 5 zł. Zakładam, że olej i bułka tarta znajduje się w każdej restauracji. Zamarłem. Więcej nie będę na temat tego dania pisał. Poszło kolejne 24 zł. Dramat.
SVÍČKOVÁ NA SMETANĚ co prawda nie wylądowała na moim stole, ale miałem okazję widzieć ją na stole obok. Porcja naprawdę licha. Pani, która wsunęła danie w trzy minuty, po konsumpcji patrzyła jedynie smutno w pusty talerz. Oto co udało mi się znaleźć na facebooku omawianej knajpy:
Czy jest coś więcej do dodania? Ano jest. Jeżeli jest to prawda, że właścicielem bądź kucharzem jest prawdziwy Czech (dało się słyszeć czeski język między członkami obsługi), to poziom serwowanych dań jest wprost żenujący. Jeżeli restauracja chce dalej podawać tego typu jedzenie, to proszę niech nie nazywa się „Czeską Oryginalną”. Bo jak to ktoś stwierdził…”dupa, nie czeska”.
Muzyka
Hudba. Słyszę to słowo i mam w głowie stare czechosłowackie kultowe piosenki śpiewane przez Petrę Janů czy też Věrę Špinarovą. Niestety takich szlagierów w Czeskiej nie usłyszymy. Jest za to stos popowo-rockowych piosenek znanych z najbardziej odmóżdżającego radia z trzema literami w nazwie. Czasem jedna czeska współczesna nuta pojawi się na playliście. Xindl X to jednak nie jest mój ulubiony wykonawca.
Rachunek
Przepraszam, że jestem tak złośliwy, ale pisząc tę recenzję po kilku dniach, wciąż jestem rozdrażniony. Mam wrażenie, że policzono nam o dwa piwa za dużo. Rachunek był strasznie wysoki: za te buraki i niejadalny smażony ser plus kilka piw (których i tak nie mogliśmy się doliczyć) musieliśmy zapłacić 150 PLN. 75 PLN za jeden krótki wieczór pełen nieprzyjemnych wrażeń to dużo. Dla mnie o wiele za dużo.
A czy są w takim razie jakiekolwiek plusy?
Oczywiście, że są! Nie jestem przecież malkontentem.
- Największą zaletą jest lokalizacja – właściciel nie mógł sobie lepiej wymarzyć miejscówki.
- Czysto i sterylnie – wszak knajpa dopiero co po remoncie, wiadomo, że tak będzie.
- Uśmiechnięta i pomocna obsługa – co ciekawe kelnerzy dopytują jak smakowało piwo, nie pytają jak smakowało jedzenie…
- Barman/szef barmanów/? Jakub – sądząc po akcencie rodowity Czech, miły i sympatyczny. Zapada w pamięć 🙂
To tyle….
W Warszawie, gdzie miejscówek dla Czechofilów jest tak dużo, dziwi tak nieprofesjonalne podejście. Czeska kojarzy mi się ze Szwejkiem, który wykorzystując świetną lokalizację i wzorowanie się na czeskich symbolach zyskuje multum gości gotowych „dopłacić” za to, że mogą zjeść i wypić w centrum stolicy. Czy jest sens przepłacać? Każdy Czechofil stwierdzi, że nie.
Wolę bardziej klimatyczne miejsca, do których będę zapraszał swoich znajomych. I wy też tak zróbcie! Mieszkańcy północnych dzielnic napijcie się wyśmienitego piwa w Czeskiej Piviarni, a ci ze wschodnich dzielnic i Ursynowa walcie śmało do pubu Warszawa-Praha (mmmm, ten ręcznie robiony smażony ser…).
Moja ocena: 2/5
PS: Z Czeskiej wyszliśmy biedni i głodni. Oto, co musiało się stać po tej wizycie…
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.