Od razu wyjaśniam skąd ten dwuznaczny podtytuł. Wystarczy zerknąć na liczbę wyświetleń na Youtubie i odsłuchów w serwisie Spotify żeby stwierdzić, że większość artystów, których subiektywnie wybrałem do poniższego zestawienia nie pobija rekordów popularności.
Może jakieś wyjaśnienie tkwi w słowach jazzowej pianistki Beaty Hlavenkovej: „Jako słuchacze nie jesteśmy wychowani żeby szukać swojej drogi ku muzyce innej niż 40-letni pop, który mielą największe radiostacje”. To temat na szerszą dyskusję pod hasłem: jak i po co słuchamy dziś muzyki. Czy ktoś słucha całych płyt? Wyboru dokonałem z perspektywy czechofilskiej, czyli czeski tekst ponad wszystko. Bez wątpienia największym wydarzeniem ze świata czeskiej muzyki nieklasycznej w 2019 r. była śmierć Karela Gotta, co znalazło oddźwięk w tabelach sprzedaży. Szczerze jednak życzę odkrycia i na poniższej liście czegoś dla siebie.
Vladimír Mišík – Jednou tě potkám
Z szacunku dla legendy zaczynam od nowego i dobrze się sprzedającego albumu weterana czeskiego rocka. Teksty samego Mišíka mają charakter autobiograficzny. Zaśpiewany w duecie z irlandzkim piosenkarzem Paulem Bradym utwór „Brothers” opisuje, jak muzyk dowiedział się, że jego ojciec -amerykański żołnierz – nie zginął w Korei, choć tak mówiła matka Vladimíra, a on sam ma w USA kilkoro rodzeństwa. Zaciekawionym polecam dokument „Nechte zpívat Mišíka”, w którym bohater odwiedza planetę… Mišík. Literacka warstwa kilku piosenek to wiersze poetów: Františka Gellnera, Bohuslava Reynka, Jana Skácela oraz, jak w poniższym przypadku, Václava Hrabě. Ten poeta zmarł w 1965 r. podczas snu w wyniku zatrucia tlenkiem węgla nie dożywszy 25 lat… „Kiedyś cię spotkam, wiem to na pewno”- to nie są słowa skierowane do przyszłej miłości.
Post-hudba – Není se na co těšit
Jesteśmy w Pradze: Synkáč (czyli Náměstí Bratří Synků) się pali, rosa lśni na szynach nad dworcem Libeň, na skraju Žižkova i Vinohradów rozpościera się czarna dziura, a tytuł dziewięciominutowej hiphopowej suity ogłasza „Smrt Letný”. Dominik Zezula swoim rozpoznawalnym natychmiast (znanym z projektu Děti mezi reprákama) głosem opowiada o własnych przeżyciach, czy wręcz konkretnych wydarzeniach („I potem pod Alpami wyciągałem śnieg z butów/ w których nie powinno się chodzić w góry”), co czasem układa się w obraz świata, gdzie „Ludzie wciąż dokądś spieszą i stale coś załatwiają/ Jestem zmęczony. Chcę się położyć (…) Ale nie ma się dokąd spieszyć/ I nie ma się na co cieszyć”. Tym razem tekstom nie towarzyszy gitara ani pianino, ale elektroniczna produkcja Tomáša Havlena (współpracuje także ze Zvíře jménem podzim). Post-hudba już kilka lat temu wydała kilka EP-ek, ale pełnometrażową płytą zadebiutowała dopiero w zeszłym roku. Choć to smutny album, było się na co cieszyć.
Zvíře jménem podzim – Září
Skoro już padła ta nazwa to szybko o drugiej płycie projektu Jakuba Königa alias Kittchen. On także postawił na elektronikę wspomagając się aż dwójką producentów. Materiał tworzył z Aid Kidem (również wydał nowy album – soundtrack do dokumentalnego filmu „Jaroslav Kučera Deník”), ale produkcję płyty oddał w ręce eksperymentatora ze Słowacji Jonatána Pastirčáka alias Pjoni. W porównaniu z osiemnastoosobowym zespołem z pierwszej płyty „zwierzęcia” zmiana jest więc ogromna. Skrzypce i saksofon to teraz tylko wysepki w morzu elektronicznych szumów i jazgotów, a skrzypaczka Veronika Linhartová śpiewa (patrz niżej). Na tym tle wyróżnia się mój ulubiony „Podzimní pes”. Fajnie tak sobie poczytać gazetę z psem, ale żeby tak pić z nim grog?
Beata Hlavenková & Oskar Török – Sně
Beacie Hlavenkovej oddałem głos już we wstępie, a na płycie zabrała go sama. To bowiem pierwszy w dorobku tej pianistki i kompozytorki album, na którym zdecydowała się zaśpiewać. Teksty własne i poetów Petra Borkovca i Bohuslava Reynka oraz… o tym za chwilę. Głównym towarzyszem dla krystalicznie czystych dźwięków pianina jest tu trąbka Oskara Töröka. Znany z kwintetu Wojtka Mazolewskiego muzyk odpowiada także za perkusję i śpiewa. Inny polski wątek to piosenka „Zapomniane” – napisana przez Dorotę Barovą (Tara Fuki) śpiewana jest w naszym języku. To płyta, która wymaga czegoś trudno dziś dostępnego. Ciszy wokół. Ale spokojnie, sprawdziłem osobiście, to jest do zrobienia.
Palma – Starý duch
Wracamy do elektroniki, choć imię Beata i wątki polskie zostają. Tej dziewczynie na pewno nie chodzi o karierę. Nic na Spotifaju, jedyne pojawienie się na Youtubie poniżej. Beatę Rakowską przedstawiałem w zestawieniu płyt roku 2017 jako połowę duetu Leto. Jak sama mówi, solowy debiut jest oddechem od trudnych, ze względu na konieczność kompromisu, prac nad piosenkami Leta. „Starý duch” to surowa elektronika, dla której jakąś przeciwwagą są teksty pełne wiatru, wody, słońca, kamieni. „Nie pamiętam kiedy ostatnio biegłam swobodnie/ krzywa gałąź wyrównuje koronę drzewa/ Nie pamiętam kiedy ostatnio biegłam prosto.” W międzyczasie Palma została mamą i na pytanie, czy to wpłynęło na zawartość albumu odpowiada: „Na logikę raczej nie, ponieważ 7 z 8 piosenek była gotowa przed ciążą. Ale gdy teraz ich słucham w każdej zauważam to dziecko. To płyta dokładnie o tym, co mam na sercu. Powiedziałabym, że te piosenki łączy ta sama historia, o szukaniu i odnajdywaniu.” Poruszająca, silna, w pełni autorska wypowiedź.
Ondřej Kyas – Solárium
Pomysł na projekt YM (czytaj na wspak: my) był prosty. Trójka członków zespołu Květy pisze swój własny materiał, po czym wydają go pod wspólnym szyldem akompaniując sobie nawzajem podczas nagrań. I tak w 2018 r. otrzymaliśmy płytę Martina Kyšperskiego „Lorenzovi hoši” z muzyką country oraz elektronicznego „Japonca”, za którego odpowiadał Aleš Pilgr. Obie wyszły pod wspomnianą wyżej nazwą, ale ostatnia część tryptyku już nie. Kyas (klawiszowiec Květów, u Muchy na basie) całość, z małymi wyjątkami, nagrał sam, tłumacząc, że niechętnie mówi innym, co i jak mają grać. Biorąc pod uwagę, że tworzył także we własnej sypialni, określenie całości mianem bedroom popu jest uprawnione. Kilka piosenek naprawdę ma popowy potencjał, a teksty co i rusz podsuwają sugestywne obrazy: „zostaje ci tylko wyczyścić brud zza paznokci i wyzwolić resztę planety”, „uciekałem stąd jak rozjuszona maszyna by w zalewie melancholii zamarynować swój niepokój”. Zresztą już w pierwszym utworze słyszymy podpowiedź (obietnicę?): „pozornie niepowiązane fragmenty tekstu mogą się same przez noc połączyć”. Okładka zapowiada, że to taka „muzyka końca lata”, potem dowiadujemy się, że „Strażnik plaży w okresie zimowym to stary jugosłowiański film”. Wpisuję na listę: do obejrzenia w 2020 r.
Kafka Band – Amerika
Druga płyta projektu Jaroslava Rudiša i Jaromíra Švejdíka alias Jaromír 99. Po „Zamku” wzięli na warsztat inną niedokończoną powieść Franza Kafki – „Amerykę” (sama historia tytułu jest ciekawa, niemiecki to „Der Verschollene”, czeski „Nezvěstný”). Utwory powstawały jako muzyczna oprawa inscenizacji książki w teatrze w Bremie. Podczas pracy nad sztuką Rudiš udał się do miejscowego muzeum emigracji skąd wyszedł z informacją, że i jego dwóch przodków odpłynęło w 19. wieku do Ameryki. Tak jak poprzednio, Jaroslav Rudiš recytuje fragmenty powieści po niemiecku, a Jaromír Švejdík dośpiewuje czeskie refreny, zmieniło się zaś tło muzyczne. Postawienie w większym stopniu na elektronikę, sprawdza się znakomicie jako podkład do opowieści o emigracji i podróży do nieznanego Nowego Świata. Z „Zamkiem” zespół dwukrotnie zagrał w Polsce: w Krakowie i w Sopocie, więc mam nadzieję, że przyjadą również odkryć „Amerykę” nad Wisłą.
Mucha – Tos posrals
„How deep is the dno, co se posrat mělo to se posralo/ Jak głęboka jest twoja miłość, co to jest, k…, za pytanie”. Takie tu mamy Bee Gees. Naczelna skandalistka czeskiej sceny znowu oburza. Przypuszczenia, że to wykalkulowane szokowanie mogą się pojawić, ale talentu do pastiszu i zabawy słowem nie można Nikoli odmówić. „Ruda řeka” to z pewnością najwnikliwsza piosenka, po części reggae, o menstruacji, jaką w tym roku usłyszycie. „Greed” wyraża troskę o losy planety, której nie uratujemy latając na koncerty helikopterami. Wreszcie trochę rocka w tym zestawieniu, tylko czy to tak na poważnie? A jeśli komuś mało gitar to polecam EP-kę śląskiego tria Pacino, autorów jednej z moich płyt roku 2017 -„Půl litru země“. Tych 10 radosnych minut tutaj.
Pokáč – Úplně lewej
Najpopularniejszy artysta tej listy. Na koncertach publiczność od lat 2 do 200, choć należy zaznaczyć, że część tekstów od lat 18 (nie przez wulgaryzmy, ale seks „na sianie i za drzewem, w kościele czy na polu”). Prezentowany już nawet w Polskim Radiu, więc wszystkie niezbędne informacje tutaj. Jan Pokorný żartuje z własnej niezdarności, z zapachu w tramwajach latem, krytykuje palenie papierosów (choć nie jest tak złe jak K-pop), ironizuje na temat spacerów po lesie i ekologicznej żywności. I podsumowuje: „Życie to słodko-gorzka komedia, w której giniesz przed napisami”. Nie przyjmuję tej twórczości bez zastrzeżeń, ale autoironię doceniam zawsze.
Šimanský & Niesner – Tance neznámé
Na koniec, dla relaksu coś bez syntezatorów i bez tekstu. Ale wszystkie tytuły ładne, bo czeskie. No dobrze, prawie wszystkie – jeden jest arabską nazwą największego na świecie pola naftowego w Arabii Saudyjskiej. Muzyka dwójki gitarzystów – Jakuba Šimanskiego i Tomáša Niesnera raczej tkwi korzeniami na południu USA, a bezpośrednią inspiracją był John Fahey, przedstawiciel stylu gry na gitarze nazywanego amerykańskim prymitywizmem. Šimanskiego widziałem na żywo podczas zeszłorocznej Žižkovskiej Nocy jako perkusistę grupy Fotbal (cóż za ciężko guglowalna nazwa; ich grudniowa płyta do odsłuchu tutaj). Na liście dotychczas ogłoszonych artystów edycji 2020 już widnieje kilka powyższych nazw, więc do zobaczenia w Pradze.
Autor: Piotrek Klijewski